Centrum Formacji Misyjnej jest domem dla wszystkich
misjonarzy.
O porwaniu, pobycie w niewoli i o bezgranicznym zaufaniu
Bogu
opowiadał ks. Mateusz Dziedzic,
misjonarz w Republice Środkowoafrykańskiej
Publikujemy drugą część świadectwa ks. Mateusza
UWAGA! Poniższy materiał jest własnością prywatną. Jest więc chroniony prawem autorskim. Kopiowanie i wykorzystywanie w całości lub części jest prawnie zabronione.
"Na drugi dzień byłem bardzo zmęczony. Miałem gorączkę.
Mięśnie mnie bolały. Nie wiedziałem czy to jest malaria, czy zmęczenie. I rano
dzwoni telefon. Siedział koło mnie szef porywaczy. Dzwoni ks. Mirek.
Ks. Mirek: „Czy ks. Mateusz jest? Czy żyje?”
Szef: „Jest, żyje, dobrze się ma. Jest tutaj koło mnie.”
Ks. Mirek: „Mateusz, wszyscy są poinformowani. Ludzie się
modlą.”
To były pierwsze jego słowa. Od razu pyta się tego
rebelianta, czy może przywieźć mi lekarstwa, wodę i ubrania. Zawahanie… on nie
mógł podjąć decyzji sam. Obiecał, że wieczór oddzwonią na ten numer. I
rzeczywiście mieli naradę i dopiero po naradzie ustalili, że o szóstej rano się
umawiają na zakręcie. Ks. Mirka nie wpuścili do bazy. Ks. Mirek przyjechał.
Przywiózł mi troszeczkę jedzenia, ale przede wszystkim lekarstwa. Między innymi
była tam Chinina na malarię. Był mszał, lekcjonarze dwa, kielich, hostie, alba
i stuła. Był też brewiarz. Miałem więc Słowo Boże. Ja to rozpakowałem. Oni
patrzyli co to mi przynieśli. I oczywiście mówią: masz już wszystko, więc masz
tu też wodę, pij… ale ja mówię im: „Ale ja jestem księdzem. Ja codziennie
odprawiam Mszę Świętą. Czy ja mógłbym z tymi ludźmi odprawić Mszę Świętą?”
No to szef popatrzył tak na mnie… był on chrześcijaninem bo później się do tego
przyznał, więc wiedział co to jest Msza Święta… i mówi: „No nie wiem, muszę
się spytać pozostałych”. Dyskutowali, dyskutowali i w końcu przyszedł i
powiedział, że mogę odprawiać, ale zawsze będzie przy mnie żołnierz z
karabinem. Powiedziałem, że mi to nie ma problemu. Później dopiero po jakimś
czasie inni więźniowie mi powiedzieli, że to był cud. Bo oni się chcieli
modlić. Był wśród nich szef chóru z jednej wioski. On znał wszystkie pieśni.
Pytali porywaczy: „To możemy zaśpiewać pieść przed spaniem?” Odpowiedź
zawsze była taka sama: „Nie! Tu jest rebelia. Jesteście w lesie! Absolutnie
żadnych modlitw.” Tymczasem Pan Bóg wysłuchiwał modlitw, bo na jedno moje
zdanie mogliśmy odprawiać Mszę Świętą. Oczywiście jak ubrałem pierwszy raz albę
i stułę to wszyscy się patrzyli i specjalnie szedłem tak bardzo wolno.
Chciałem, żeby zobaczyli wszyscy ci, którzy tam byli, że jestem księdzem. Jak
zatrzymałem się przed namiotem, byłem już umyty, miałem albę i zieloną stułę,
to widziałem, że porywacze pospuszczali oczy. Ten widok księdza działał na
nich.
Mszę Świętą odprawiałem na takich afrykańskich matach,
podobnych do naszej karimaty. Kładłem na to lekcjonarz i korporał i odprawiałem
na klęczkach, bo namiot był z plandeki taki bardzo niski, więc jak bym wstał to
głową bym mógł namiot rozwalić. Cała Msza Święta była na klęczkach.
Współwięźniowie przygotowali wspaniałe pieśni. Okazało się, że ten szef chóru
umie wszystkie pieśni kościelne. I modlitwa… codziennie mieliśmy zgodę na Mszę
Świętą i modlitwy wieczorne.
Jak była niedziela misyjna odprawiałem i mówiłem, że dziś
cały świat modli się za misjonarzy; modlą się za mnie, za was. Na pewno wszyscy
się modlą. Ale następnego dnia, w poniedziałek, nie dałem rady. Minął już
tydzień. Porywacze chcieli rozgłosu międzynarodowego, że ich szef jest w
wiezieniu i oni żądają jego uwolnienia. Cały świat o tym mówił i nic się nie
działo. Ktoś w czwartek pojechał po ich generała, ale wizyta ta zakończyła się
fiaskiem. Ja więc w poniedziałek rano gdy przynieśli mi ryż mówię do mojego
„anioła stróża”: „Nie jem. Nie jem waszego ryżu. Ja mam 35 km stąd misję i ja mam co
jeść na misji. Ja przyjechałem tu głosić Ewangelię. Ja mam tam ludzi. Dzisiaj
się rozpoczyna katecheza. Ja mam o g.17 spotkanie z dziećmi. Ja chcę wrócić na
moją misję.” W emocjach mówiłem, że jestem niewinny, że jestem księdzem.
Pytałem: „Co ja mam wspólnego z waszą prezydent? Nie byłem w życiu
człowiekiem polityki. Jestem księdzem. Co są winni ci ludzie? Skuliście ich
łańcuchami. Niewinni. Co oni mają do czynienia z polityką? Idźcie po ministra.
Przyjdzie minister jakiegoś rządu, to pani prezydent podejmie decyzję.”
Niesamowicie się zdenerwowali, że przy wszystkich ja im coś
takiego powiedziałem. Dzwonią do ks. Mirka. Szef zdenerwowany mówi: „Nie
wiem, co się mu stało. Dajemy mu wodę. Dajemy mu jeść. Ma koc. Nie wiemy co się
mu stało. Nic żeśmy mu nie zrobili. I on tutaj do nas takie słowa.” Ks.
Mirek chciał ze mną rozmawiać i mówi do mnie: „Mateusz jedz! Mateusz jedz!”
Robił to w języku sango, więc oni dobrze to rozumieli. Ja zaś, ponieważ ks.
Mirek to mój przełożony, wiedziałem, że to głos Pana Boga i że muszę jeść.
Tymczasem oni mówili dalej do ks. Mirka, a ten bał się stracić z nimi kontakt,
że skoro ja się postawiłem, to oni zakażą kontaktu. Ks. Mirek mówi: „Zrozumcie
go. On został wyrwany z misji. On ma dziś katechezę. On ma tu wszystko.
Zrozumcie go – on chce być u siebie. Zrozumcie go, że on się zdenerwował.”
Żeby zagłaskać tę sytuację mówię więc do ks. Mirka w ich języku: „Mirek nic
mi nie zrobili. Traktują mnie bardzo dobrze, ale ja psychicznie tak się
załamałem i to wszystko jest przeze mnie.”
Konsekwencją tego, że się postawiłem było to, że zakazali mi
odprawiania Mszy Świętej z ludźmi. Nie mycia, nie wody, nie jedzenia, nie koca.
Tylko zakazali mi odprawiać Mszy Świętej i modlitw z więźniami. Sam
odprawiałem, modliłem się na łóżku moim się modliłem, ale z więźniami nie
mogłem. Oni bardzo to przeżywali. Przyszła niedziela, więc minął tydzień jak
odprawiałem sam. Akurat rano nie było szefa, który pilnował tych więźniów. On
był taki, że miewał różne humory i nieraz krzyczał na swoich współtowarzyszy.
Był jego zastępca Tibo. Człowiek. Siedzi Tibo… mówię do niego: „Ty wiesz,
dzisiaj jest niedziela. A Ty wiesz co to jest niedziela. To jest Dzień Pański.
Pan Bóg chce, żeby Go uwielbić w niedzielę, a ja jestem księdzem, jestem
człowiekiem Pana Boga i chce z tymi ludźmi Go uwielbić.”
Tibo odpowiedział: „Ale nie możesz – masz zakaz.”
Odpowiadam: „Ale ty mówisz, że wierzysz w Pana Boga.”
Tibo: „Wierzę!”
Ja: „Ale ty wierzysz w innego Boga. Wierzysz w innego
Boga, bo mój Bóg chce, żeby Go uwielbić w niedzielę, a ty mi zakazujesz.”
Tibo: „Nie! Pan Bóg jest jeden!”
Ja: „Jest jeden, aby ty wierzysz w innego. Nie wiem, jak
ma na imię twój Pan Bóg.”
…nie wiedział co mi odpowiedzieć. Poszedł. Dyskusja. O g.14
decyzja: „Możecie odprawiać.” I tak już było do końca. Były jeszcze
takie próby, że coś się stało, ale wtedy już rozmawiałem z nimi bardzo
grzecznie.
Widać więc, że Pan Bóg wysłuchiwał modlitw. To, że ks. Mirek
mógł mi przekazać wodę, lekarstwa, które mi uratowały życie w czasie malarii,
która po trzech tygodniach była bardzo mocna. Miałem 39 stopni temperatury.
Leżałem i pociłem się. Miałem drgawki. Rano i wieczór brałem Chininę – mocny
lek – po 400g. I to trwało cztery dni. To lekarstwo uratowało mi życie. I Pan
Bóg wysłuchał modlitw, że ks. Mirek miał kontakt ze mną i dostarczył lekarstwa.
Ks. Mirek zapewniał mnie, że tysiące ludzi się za mną modli.
Cała Polska się modli. Misjonarze się modlą. Powtarzał to ciągle. Mówił: „Nie
śpimy! Mateusz, my nie śpimy!” O rodzinie mi mówił. Prosiłem, aby zadzwonił
do mamy. Okazało się, że dzwonił. Że mama jest dzielna. Że się trzyma. Że
siostry się trzymają i bracia…
Chcę opowiedzieć teraz o samym uwolnieniu…"
CDN
Pierwszą część świadectwa ks. Mateusza Dziedzica można przeczytać tutaj:
http://cfm2015.blogspot.com/2014/12/swiadectwo-ks-mateusza-dziedzica-cz-i.html
http://cfm2015.blogspot.com/2014/12/swiadectwo-ks-mateusza-dziedzica-cz-i.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz